Jeleniec to wieś niedaleko Chełmna - dawny majątek gdańskiego nadburmistrza, Leopolda von Wintera, i jego potomków. Tudorowska wieżyczka pałacu widoczna jest z drogi nr 91. Łatwo trafić.
Bardzo chcielismy znaleźć grób nadburmistrza.
Zajechaliśmy pod sam pałacyk - dzis na pewno liczniej zamieszkały, niż za czasów Leopolda i Henrietty. Zapytaliśmy bardzo wiekowego pana, wygrzewającego sie na ławce, o stary cmentarzyk. Odpowiedź była zdecydowanie negatywna.
Sympatyczny młody człowiek poinformował nas, że na końcu alei jest jakiś kamień z napisami.
I wtedy pojawił się dobry duszek - jedenastoletnia Oliwia, która powiedziała, że nas tam zaprowadzi, bo chodziła tam z babcią.
W ciągu następnego kwadransa dowiedziałam się, że Oliwia jest najmniejsza w klasie, że jej młodszy brat ma przytrzaśnięty palec, czym zajmuje się tata, o cioci i kuzynach w Anglii, ale najważniejsza była babcia, która przewijała się w opowieściach Oliwii jak mantra. To babcia znalazła ten kamień, babcia zna tu wszystkich, babcia pilnuje drzew i porządkuje teren, i wszyscy przychodzą do babci, bo ona wszystko wie.
Aleja to nazwa jedynie historyczna - dziś z chaszczy wyłaniają się korony starych lip i jesionów, z pewnością spełniających warunki, aby trafić na listę pomników przyrody, ale iść trzeba polem.
Oliwia nie była już taka pewna, że trafi. Zadzwoniłyśmy do babci - skarbnicy wiedzy. Odpowiedź była krótka - czekajcie, będę za 15 minut.
Jędrek tymczasem powędrował dalej w gęstwinę - i wkrótce znalazł to, czego szukaliśmy. Po oczyszczeniu i obmyciu kamienia napis okazał się bardzo dobrze zachowany. Upamiętnia Hansa Leopolda von Wintera, który zginął w dalekiej Flandrii w bitwie o Kemmelberg 25 kwetnia 1918 roku.
Jak sądzę, chodzi o wnuka Leopolda, brata Joachima, syna Marianny, adoptowanej córki von Winterów.
Szukalismy dalej, ale z cmentarzyka (o ile tu właśnie się znajdował) nie zostało nic poza odłamkami kamieni i lastryko, fragmentami ogrodzenia. Byc może w porastającym teren gąszczu można coś jeszcze odkryć - potrzebny byłby odpowiedni sprzęt.
Kiedy wrociliśmy, babcia Oliwii - pani Basia - już na nas czekała. Następne półtorej godziny minęło jak z bicza strzelił. Pani Basia jest wspaniałym człowiekiem, strzeże i broni założenia parkowego (miłorząb japoński, który ocaliła, ma jeszcze ślady po cięciu piłą), próbuje odtworzyć dawny park, ratować zabudowania. Zbiera też informacje - opowieści bardzo już starszych ludzi, którzy pamiętają jeszcze czasy przedwojenne. Jest jednak sama z tym wszystkim. Taki don Kichot w spódnicy.
Jej opowieści to temat na kolejny wpis. A ja dostałam kolejnego kopa motywacyjnego. Bo przecież Leopold von Winter zasługuje na odnalezienie. Gdańsk jest mu to winien.