Najmniejsze z warmińskich sanktuariów, ożywia sie w niedziele o 11:00, kiedy z odległych o 9 kilometrów Bażyn ksiądz proboszcz przyjeżdża odprawić mszę. W pozostałe dni kościółek otoczony krużgankami śpi, niedostepny dla przypadkowych, rzadkich przejezdnych. Chyba że... chyba że zapukamy do drzwi domu z czerwonej cegły po przeciwnej stronie drogi i poprosimy o pokazanie nam wnętrza świątyni. Ja tak zrobiłam. Warto było.
Kościół w Chwalęcinie przetrwał wszystkie historyczne burze. Jego wystrój pochodzi z I połowy XVIII wieku - wtedy wzniesiono świątynię na miejscu niszczejącej kaplicy z czarnym krucyfiksem, do którego od stuleci ciągnęły pielgrzymki.
Krucyfiks, datowany na ok. 1400 rok, umieszczony został w centralnej części barokowego ołtarza głównego i jest tam do dziś. Opisy cudownych uzdrowień, jakie nastąpiły za jego pomocą, znaleźć można pośród barwnych malowideł na sklepieniach.
Polichromie Jana Lossau z Braniewa najlepiej podziwiać z wysokości empor bocznych i organowej - wtedy mozna dostrzec szczególy scen przedstawionych na całym stropie kościoła. Chapeau bas przed mistrzem. O wrażeniu, jakie robią sceny przez niego namalowane, mozna przeczytać tu:
http://podroze.onet.pl/ciekawe/chwalecin-swiatynia-iluzji/vskyv
Jakość barwników, jakich uzył Jan Lossau, jest też najwyższej próby - polichromie dotychczas nie były odnawiane, jedynie w niektórych miejscach, gdzie przeciekał dach, trzeba bylo je podkleić.
Szkoda, że nie można robić zdjęć we wnętrzu kościoła - to decyzja podjęta po ostatnich włamaniach i aktach wandalizmu. Trzeba więc chłonąć oczami i zapamiętać jak najwięcej :) I wracać do Chwalęcina. Ja wrócę na pewno.